23 stycznia 2019

Hello world vol.2

Proszę państwa, to jest chyba powrót!

Trochę czasu mnie tu nie było, na jakieś trzy lata całkiem wypadłam z obiegu. I wiecie co, podobało mi się to! Ta przerwa od blogowania, parcia na szkolenie, zdjęcia - myślę, że bardzo dobrze mi to zrobiło i potrzebowałam takiej chwili. Trochę mi się przedłużyło, w międzyczasie zdążyłam zatęsknić za pisaniem bloga i próbowałam różnych innych form. Ale nie uważam tego za stratę czasu.

Do powrotu na tego bloga skłoniły mnie w sumie dwie rzeczy: pierwsza, bo nie chce mi się zakładać nowej strony do uporządkowania swojego życia, a druga, Monte!


Przez te trzy lata wciąż szukałam. Myślałam intensywnie, planowałam, a jednocześnie wciąż odkładałam na później. Początkowo miał być border, ta decyzja była podjęta od chwili wzięcia Lusi, każdy następny pies będzie borderem.

Ale! Życie pisze różne scenariusze i nawet się nie spodziewałam kiedy mi napisze taki. Pojawiło się takie wydarzenie, które wielu moich znajomych udostępniło, więc trafiło i do mnie. Stefan, czyli sztos szczenię. Na zdjęciu mikrusek puszysty że hej, uroczy i widać, że fajniutki i że będzie całkiem ładny jako dorosły. Jednak to, czym mnie zachwycił to świński ogonek i ryjek! Najpierw zupełnie pominęłam to wydarzenie, stwierdziłam, że szybko znajdzie swojego człowieka, bo z opisu wydawał się super i z super potencjałem do sportów.

To co dalej się wydarzyło, to była kwestia kilku dni pełnych stresu i na szczęście stało się szybko. Stefan był mój. Jak tylko się o tym dowiedziałam, od razu po zajęciach pojechałam kupić wszystkie potrzebne szczeniakowi rzeczy i wieczorem był już u mnie w domu. Do tej pory trochę w to nie wierzę, że po tylu latach oczekiwania, w końcu mam psa. Na własność. Tylko mój i niczyj więcej. Jednocześnie cieszę się z tego jak głupia i przeraża mnie to, że cała odpowiedzialność za tą sierotkę spoczywa tylko na mnie.


A co z Lusią?
Półtora roku temu wyjechałam z domu rodzinnego na studia, Lusia została z rodzicami. Zawsze wiedziałam, że to się stanie i że na studiach będę miała własnego psa. Początkowo było mi ciężko się przestawić na całkiem inne życie, ale ta przerwa od psiego świata chyba mi pomogła. Lusia ma się dobrze, ma teraz wszystko to, co sprawia jej przyjemność, czyli długie spacery po polach, dużo jedzenia i mało stresu. I dom z ogródkiem. Z tego względu nawet nie było mowy, żeby pojechała ze mną do Warszawy. Mieszkanie w betonowym lesie chyba nie byłoby dobrym pomysłem dla jaśnie pani.

Lepsze ich wspólne zdjęcie jest absolutnie niemożliwe do wykonania :D

Tak więc chyba wracamy do żywych. Chciałabym tu zapisywać różne nasze osiągnięcia i porażki, ponieważ Monte łatwym psem nie jest i każdego dnia się docieramy. Mooocno się docieramy. Jednak mimo wszystko mam nadzieję, że kiedyś nastąpi taki dzień, kiedy powiem, że dobrze nam się żyje razem. :) 


Tymczasem do następnego!
Kasia :)

2 komentarze:

  1. Wow! Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się tutaj reaktywacji. Blog czytałam prawie od początku, to był pierwszy, jaki mi się spodobał i tylko dlatego nie wyleciał jeszcze z bloggerowej listy przy sprzątaniu. Mogłabyś napisać trochę więcej o Monte i o jego losach, zanim do Ciebie trafił? Zaintrygował mnie, ma taki niecodzienny wygląd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och jej jak mi miło! Tak szczerze, to nie sądziłam, że ktoś mnie jeszcze zostawił na listach czytelniczych. <3 Następny post będzie więcej mówił o losach Monte i o jego charakterku, więc zapraszam Cię do śledzenia w najbliższych dniach. :)

      Usuń

Napisz w komentarzu link do swojego bloga. Jeśli mi się spodoba, dodam go do obserwowanych. Zachęcam do komentowania :)