28 marca 2019

Jak pokochać swojego psa?



Mieliście kiedyś takie myśli o swoim psie, że mógłby być lepszy, ładniejszy, rasowy, bardziej się słuchać? Że lepiej by wam się żyło, gdyby był po prostu inny, bardziej jak ten z waszych marzeń niż koszmarów?

Otóż moi drodzy, ja miałam. I myślę, że naturalną rzeczą dla wszystkich jest to, że chcielibyśmy, żeby wszystko szło po naszej myśli, tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Jednocześnie każdy z nas wie, że życie tak nie wygląda, ale niesutannie marzymy o ideałach.

Jak pewnie wiecie, w styczniu zaadoptowałam kundelka. Szukałam dla siebie psa od wielu lat i koniec końców nie byłam pewna jakiego psa chcę. Więc stwierdziłam, że Monte będzie ani zły, ani dobry. Po prostu chciałam mieć psa, towarzysza życia, czworonożnego przyjaciela, z którym będę mogła wspólnie stawiać światu czoła. Moje marzenie się spełniło, Monte trafił do mnie, a ja każdego dnia przekonywałam się, że to nie jest pies moich marzeń. Możliwe, że się pospieszyłam z decyzją, że do końca tego nie przemyślałam i moje emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Szczerze, chwilami prawie żałowałam tej decyzji.


Minęły prawie 3 miesiące odkąd czekoladowy piesek mieszka pod moim dachem. Czy te wszystkie myśli przestały mnie nawiedzać? Nie. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestaną, ale wiem to, że Monte nie jest zabawką, że to żywe stworzenie, które do tego jest ze mną strasznie zżyte. Ponadto wiem, że należy szanować podjęte przez siebie decyzje, choć czasem wydaje się, że moglibyśmy zrobić lepiej. Najlepsze jest to, że nauczyłam się tego z Lusią.



Tak, co do niej też dręczyły mnie wyrzuty, że mogłam wziąć innego psa z miotu, że mogłam wybrać lepszą hodowlę. Lusia ma w tej chwili niecałe 6 lat i bez wahania stwierdziłabym, nawet obudzona w środku nocy, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Przez nią płakałam, miałam chwilowe załamania, brak motywacji. Kiedy dowiedziałam się o dysplazji posypały się wszystkie moje plany, a do tego byłam wtedy zamkniętą w sobie nastolatką, która przeżywała wszystko kilkukrotnie bardziej. Pogodzenie się z wycofaniem ze sportowego życia zajęła mi niemało czasu. Sprawiło to, że całkiem porzuciłam swoje wcześniejsze marzenia o kolejnym borderze i karierze w agility czy frisbee. Do tego brak wsparcia ze strony rodziców i zakaz posiadania drugiego psa poskutkowały moją olbrzymią wewnętrzną zmianą.


Ale kiedy wyprowadziłam się z rodzinnego domu, pojechałam na studia i odkryłam ten ogrom możliwości, który czekał na mnie w Warszawie, ziarenko zasadzone tyle lat temu w końcu zaczęło kiełkować. W szczególności, kiedy rzuciłam studia i zaczęłam sama na siebie zarabiać, nabrałam pewności siebie, po tylu latach odcięłam „pępowinę” i doszłam do wniosku, że nie ma praktycznych i logicznych przeszkód, żebym wzięła psa. Szczerze się wam przyznam, pisałam do wielu hodowli, i pewnie gdyby nie fakt, że w tamtym dziwnym okresie nie było dosłownie żadnego interesującego mnie szczeniaka ani zbliżającego się miotu, kupiłabym bordera. (Fun fact: w ciągu ostatnich kilku tygodni odezwały się do mnie 3 hodowle, w których wstępnie zarezerwowałam szczeniaka.) Widocznie tak miało być. (Wierzę w przeznaczenie)

Życie pisze scenariusze, których się nie spodziewamy, i ja bym w życiu nie pomyślała, że poważnie adoptuję kundla. I kiedy tylko zobaczyłam Monte na żywo, w czasie naszego spotkania, wszystkie myśli w mojej głowie mówiły, że to jest całkowite przeciwieństwo tego, czego oczekuję od swojego towarzysza. A serce podpowiadało, że maluje się przed nami tęczowa przyszłość. Żeby nie było, od początku zdawałam sobie sprawę z tego, że wychowanie go będzie trudne, bo już u Żakliny widziałam, że to jest niezłe ziółko. Świadomie wybrałam psa, który do mnie nie pasuje. Pewnie gdyby nie doświadczenia ostatnich lat z moimi studiami, Lusią, żałowałabym swojej decyzji. Nie pokochałabym tej czekolady do końca życia. A prawda jest taka, że ten pies jest super. Przerasta mnie swoją energią do życia, do zabawy i pracy, codziennie pokazuje, że warto walczyć o marzenia, że nigdy nie należy przestać się rozwijać.



Monte jest szalony i uroczy. Swoim wyglądem wyrywa wszystkie dziewczyny, a i mężczyźni nie pozostają wobec niego obojętni. Jest bardzo bystry, ma w sobie takie borderkowe: mamo, co mam zrobić?, i jednocześnie potrafi w najmniej przewidzianym momencie zwiać na drugi koniec lasu za tropem, wyszukiwać wszędzie jedzenia i szczekać na idących na nas ludzi. Ten pies jest pełen sprzeczności i pierwotnie byłam przekonana, że nie odzwierciedla mnie w taki cudowny sposób, jak Lusia. Och, jak bardzo się myliłam.

W tej chwili, po całym szalonym dniu zajęć i spotkań, pracy i zabawy (Monte), jedziemy pociągiem do Płocka, nie mogąc doczekać się trzech dni spacerów po lasach z Lusią. Ja piszę, a Monte smacznie sobie śpi wtulony we mnie, po tym jak pomógł mi zjeść kanapkę z łososiem. Piszę i w końcu mogę śmiało powiedzieć: pokochałam swoje psy, ze wszystkimi ich wadami i zaletami.