Mieliście kiedyś takie myśli o swoim psie, że mógłby być lepszy,
ładniejszy, rasowy, bardziej się słuchać? Że lepiej by wam się żyło, gdyby był
po prostu inny, bardziej jak ten z waszych marzeń niż koszmarów?
Otóż moi drodzy, ja miałam. I myślę, że naturalną rzeczą dla
wszystkich jest to, że chcielibyśmy, żeby wszystko szło po naszej myśli, tak,
jak sobie zaplanowaliśmy. Jednocześnie każdy z nas wie, że życie tak nie
wygląda, ale niesutannie marzymy o ideałach.
Jak pewnie wiecie, w styczniu zaadoptowałam kundelka.
Szukałam dla siebie psa od wielu lat i koniec końców nie byłam pewna jakiego
psa chcę. Więc stwierdziłam, że Monte będzie ani zły, ani dobry. Po prostu chciałam
mieć psa, towarzysza życia, czworonożnego przyjaciela, z którym będę mogła wspólnie
stawiać światu czoła. Moje marzenie się spełniło, Monte trafił do mnie, a ja
każdego dnia przekonywałam się, że to nie jest pies moich marzeń. Możliwe, że się
pospieszyłam z decyzją, że do końca tego nie przemyślałam i moje emocje wzięły
górę nad rozsądkiem. Szczerze, chwilami prawie żałowałam tej decyzji.
Minęły prawie 3 miesiące odkąd czekoladowy piesek mieszka
pod moim dachem. Czy te wszystkie myśli przestały mnie nawiedzać? Nie. Nie wiem,
czy kiedykolwiek przestaną, ale wiem to, że Monte nie jest zabawką, że to żywe
stworzenie, które do tego jest ze mną strasznie zżyte. Ponadto wiem, że należy
szanować podjęte przez siebie decyzje, choć czasem wydaje się, że moglibyśmy
zrobić lepiej. Najlepsze jest to, że nauczyłam się tego z Lusią.
Tak, co do niej też dręczyły mnie wyrzuty, że mogłam wziąć
innego psa z miotu, że mogłam wybrać lepszą hodowlę. Lusia ma w tej chwili
niecałe 6 lat i bez wahania stwierdziłabym, nawet obudzona w środku nocy, że to
była najlepsza decyzja w moim życiu. Przez nią płakałam, miałam chwilowe załamania,
brak motywacji. Kiedy dowiedziałam się o dysplazji posypały się wszystkie moje
plany, a do tego byłam wtedy zamkniętą w sobie nastolatką, która przeżywała
wszystko kilkukrotnie bardziej. Pogodzenie się z wycofaniem ze sportowego życia
zajęła mi niemało czasu. Sprawiło to, że całkiem porzuciłam swoje wcześniejsze
marzenia o kolejnym borderze i karierze w agility czy frisbee. Do tego brak
wsparcia ze strony rodziców i zakaz posiadania drugiego psa poskutkowały moją
olbrzymią wewnętrzną zmianą.
Ale kiedy wyprowadziłam się z rodzinnego domu, pojechałam na
studia i odkryłam ten ogrom możliwości, który czekał na mnie w Warszawie,
ziarenko zasadzone tyle lat temu w końcu zaczęło kiełkować. W szczególności,
kiedy rzuciłam studia i zaczęłam sama na siebie zarabiać, nabrałam pewności
siebie, po tylu latach odcięłam „pępowinę” i doszłam do wniosku, że nie ma
praktycznych i logicznych przeszkód, żebym wzięła psa. Szczerze się wam
przyznam, pisałam do wielu hodowli, i pewnie gdyby nie fakt, że w tamtym
dziwnym okresie nie było dosłownie żadnego interesującego mnie szczeniaka ani
zbliżającego się miotu, kupiłabym bordera. (Fun fact: w ciągu ostatnich kilku
tygodni odezwały się do mnie 3 hodowle, w których wstępnie zarezerwowałam
szczeniaka.) Widocznie tak miało być. (Wierzę w przeznaczenie)
Życie pisze scenariusze, których się nie spodziewamy, i ja
bym w życiu nie pomyślała, że poważnie adoptuję kundla. I kiedy tylko
zobaczyłam Monte na żywo, w czasie naszego spotkania, wszystkie myśli w mojej
głowie mówiły, że to jest całkowite przeciwieństwo tego, czego oczekuję od
swojego towarzysza. A serce podpowiadało, że maluje się przed nami tęczowa
przyszłość. Żeby nie było, od początku zdawałam sobie sprawę z tego, że wychowanie
go będzie trudne, bo już u Żakliny widziałam, że to jest niezłe ziółko. Świadomie
wybrałam psa, który do mnie nie pasuje. Pewnie gdyby nie doświadczenia
ostatnich lat z moimi studiami, Lusią, żałowałabym swojej decyzji. Nie
pokochałabym tej czekolady do końca życia. A prawda jest taka, że ten pies jest
super. Przerasta mnie swoją energią do życia, do zabawy i pracy, codziennie
pokazuje, że warto walczyć o marzenia, że nigdy nie należy przestać się
rozwijać.
Monte jest szalony i uroczy. Swoim wyglądem wyrywa wszystkie
dziewczyny, a i mężczyźni nie pozostają wobec niego obojętni. Jest bardzo
bystry, ma w sobie takie borderkowe: mamo, co mam zrobić?, i jednocześnie
potrafi w najmniej przewidzianym momencie zwiać na drugi koniec lasu za tropem,
wyszukiwać wszędzie jedzenia i szczekać na idących na nas ludzi. Ten pies jest
pełen sprzeczności i pierwotnie byłam przekonana, że nie odzwierciedla mnie w
taki cudowny sposób, jak Lusia. Och, jak bardzo się myliłam.
W tej chwili, po całym szalonym dniu zajęć i spotkań, pracy i
zabawy (Monte), jedziemy pociągiem do Płocka, nie mogąc doczekać się trzech dni
spacerów po lasach z Lusią. Ja piszę, a Monte smacznie sobie śpi wtulony we
mnie, po tym jak pomógł mi zjeść kanapkę z łososiem. Piszę i w końcu mogę
śmiało powiedzieć: pokochałam swoje psy, ze wszystkimi ich wadami i zaletami.